Wstałem przed szóstą. To nic nadzwyczajnego, bo u nas byłaby prawie siódma. Tyle, że ciemno jeszcze było. Prysznic, śniadanko, pozbieranie zawartości plecaka i wyjście na pociąg. Przed siódmą wyszedłem, spacerkiem 15 minut do stacji Crestins. Wujek google zrobił mi psikusa, bo zamiast na stację metra zaprowadził mnie na przystanek autobusowy. Rozglądnąłem się po okolicy i znalazłem, gdzie jest stacja. Na stacji dwa perony z wyświetlaczami z informacją o dwóch najbliższych odjazdach. Zlokalizowałem peron, na którym było Povoa de Varzim za ileś tam minut. Minut było ze 20, więc przystąpiłem do zakupu biletu. Monitor nie działa. Przestukałem wszystkie przyciski i nic. Idę na sąsiedni peron. Tu działa. Kupiłem. Wracam na swój peron. Czytam instrukcję kasowania biletu. Przyłóż do czarnego pola, zapali się zielona lampka. Jak było za 3 minuty przed dojazdem, przełożyłem do czarnego pola i lampka się zapaliła. Myślę, najgorsze już za mną.
Za pół godziny mój pociąg-metro-tramwaj przyjechał do Povoa de Varzim. Szlak szybko znalazłem. Kto z Was jeszcze tego nie zrobił, to niech nie szczędzi czasu czy pieniędzy, ale zainstaluje jakaś aplikację, która prowadzi po szlakach. Cały czas mam taką włączoną, zapisuję swój ślad i sprawdzam zbieżność ze szlakiem zaznaczonym żółtą muszelką. Początek dnia był na przemian deszczowy i pogodny. Pogoda zmienia się tu bardzo dynamicznie.
Trzeba przybić pierwszy stempel w paszporcie pielgrzyma. Jest ósma, a właściwie wszystko zamknięte. W punkcie lotto nie dają pieczątek. Jest kawiarenka. Kawka i pieczątka. No to właściwy start nastąpił. Idę wybrzeżem. Plaża w mieście. No supcio.
Po opuszczeniu miasta szlak biegnie drewnianymi chodniczkami. Przez wydmy, łąki, zagajniki. Zwykle blisko brzegu, ale czasem oddala się, żeby ominąć pole golfowe czy gospodarstwo rolne.
Za Povoa de Varzim pierwsza wioska to Aqucadora. Dochodząc do jej ryneczku znajdujemy strzałkę z napisem Supermercado. Trzeba tam pójść po wodę i coś na kolację.
A teraz pozwólmy ukazać się pięknu przyrody. Wierzcie mi, nawet nie marzyłem, że będzie tak pięknie.
Przed wioską Apulia jest rozdroże na drewnianych chodniczkach. Można pójść dalej wybrzeżem, być może jakiś wariant szlaku jest tam przygotowany. Wybrałem jednak trasę, która prowadzi wprost do Apulia. Przyznam, że droga nie jest już tak sympatyczna jak wiodącą drewnianymi chodniczkami, bo były kałuże i czasem jakieś auto jechało. Niedługo doszedłem do wioski. Centrum to kościół, a potem jeszcze mniejsza kaplica.
Teraz trochę drogi przez las i jest kolejna wioska, Fao. Raczej miasteczko, bardzo ładne, nad rzeką. W kościele zauważam firanki na oknach.
Z kościoła główną ulicą poprzez Fao. Łał, restauracja z menu pielgrzyma po raz pierwszy. Rzeczywiście, tak jak czytałem w necie i książkach. To duży obiad. Duży talerz drugiego dania, deser i kawa. Zupy nie wziąłem, choć była w cenie, bo bym nie dał rady. Chyba po obiedzie już wolniej szedłem.
Z Fao wychodzi się długim mostem. Jest w remoncie. Trochę emocjonujące przejście po nieco zardzewiałych blachach i prowizorycznym ganku. Potem już niedługo i jestem wreszcie w Esposende, gdzie mam metę pierwszego dnia wędrówki.
Podsumowanie.
Ślad GPS mojej trasy: costa02.gpx