Dziś z Esposende do Viana do Castelo. Zaplanowałem, że pójdę szlakiem Costa a nie Litoral. Było trudniej niż wczoraj, bo było sporo wzniesień, a główną przeszkodą było błoto i woda płynąca na niektórych odcinkach całą szerokością drogi. Warto jednak było, bo ładne kościoły i piękne widoki. Z początku idzie się główną drogą, szerokim chodnikiem. Na przedmieściach skręca się w prawo drogą przez jakieś blokowisko i wchodzi do lasu. Za nim osiedle, w którym sympatyczna cukiernia i sklep. Kawa i ciastko za 1,90 euro i pieczątka do paszportu pielgrzyma.
Droga zaczyna się wznosić. Kościół w Marinhas jest już na wysokości 50 m n.p.m. W kościele starsza pani wbija mi pieczątkę i daje fiszki z modlitwami.
Droga, po której poruszają się od czasu do czasu jakieś samochody, prowadzi wśród osiedli i sadów do kolejnego kościoła. Już z daleka było słychać, że odprawiane jest nabożeństwo. Przed kościołem stragan, na którym za 2 euro dostałem jakieś pół kilo suszonych fig.
Stara zabudowa i wysokie mury coraz częściej spotykam na trasie. Idąc wśród sielskiej zabudowy nie można się zupełnie rozmarzyć, bo na dzisiejszej trasie dwa niebezpieczne przejścia przez drogi szybkiego ruchu. W miejscach, gdzie szlak przecina drogi nie ma przejść dla pieszych.
Wkraczam w las, gdzie w głębokim urwisku rwie wezbrana deszczami rzeka. Ścieżka wąska. Dobrze, że buty mają odpowiednią przyczepność. Na końcu nie mniej emocjonująca przeprawa przez rzekę. Kamienny most ma tak na oko 70 cm szerokości. Być może, gdy nie jest mokro, a rzeka nie jest wezbrana, jest to bułka z masłem, ale dzisiaj trochę emocji jest.
Po dłuższym podejściu osiągam najwyższy punkt na szlaku. Znajduje się tu kościół św. Jakuba, którego początki sięgają IX wieku. Po wyjściu z kościoła zagapiłem się i nie poszedłem za szlakiem, ale za to doszedłem do punktu widokowego. Zazwyczaj często zaglądam na mapę w fonie, ale tym razem wydawało mi się, że tylko tędy może biec szlak. Wróciłem na właściwy kierunek i zaczyna się walka z wodą i błotem. Tak będzie jeszcze wiele razy. Najpierw skaczę, żeby butów nie przemoczyć, potem już tylko staram się za głęboko nie wpaść.
Miejscowość Chafe. Byłem ciekaw, czy trafię do knajpki, o której czytałem. Jest, na samym skrzyżowaniu, przy kościele. Jest mapa Świata ze szpileczkami, które samodzielnie wbijają goście. Były dwie na obszarze Polski, moja jest trzecia, ta żółta. Jedzonko było skromniejsze, bo to raczej snack bar niż restauracja. Omlet z tuńczykiem. Całkiem dobry.
W knajpce nawiązałem rozmowę z Meksykanami i szliśmy potem trochę razem. Wyrażałem swoje zdziwienie tym, że jeszcze zima, a sady pełne cytryn i pomarańcz. Ich to wcale nie dziwiło, bo przecież pomarańcza to podstawowa ozdoba "christmas tree". Chyba ze mnie żartowali. Pokazałam im za to na zdjęciu, jak wygląda u nas zima, to ich aż zmroziło. Jeszcze trochę wędrówka trwała wśród wiosek i sadów, aż pojawiło się Viana do Castelo. Strome zejście, potem marsz chodniczkiem przez Darque.
Przejście mostem Eifla nie jest wyjątkowym przeżyciem. Wąski chodnik, długi most, wiatr wieje, auta pędzą. Tak szedłem i chciałem, żeby się skończył jak najszybciej. Z mostu schodzi się wprost do miasta w uliczki Viana do Castelo.
Najważniejszym obiektem w mieście jest katedra. W czasie mszy, rzecz jasna, zdjęć się nie robi. Potem zrobiłem kilka. Udana rzeźba Jana Pawła II. Na cokole tablica w wielu językach, w tym po polsku, objaśniającą symbolikę rzeźby i znaczenie dzieł Papieża.
Podsumowanie.
Ślad GPS mojej trasy: costa03.gpx